sobota, 2 lipca 2016

Rozdział 12

~ Z dedykacją dla Sajdi i Susan, które czekają aż wyrobię się z czytaniem ich opka :* xD
 
Leo Valdez

     Zajęło to zaledwie jedną dobę na przemieszczenie się z góry Tamplais aż do południowo-zachodnich krańców Stanów Zjednoczonych. Herosi - w tym sami chłopacy - nie mieli lepszego pomysłu, gdzie się udać. Liczyli na to, że na południu znajdują się o wiele mniejsze skupiska potworów niż w pozostałem części kontynentu zwłaszcza, że to tam przeważały głównie pustkowia, gdzie można było liczyć na spokojne schronienie.

     Leo był bardzo dumny ze swoich Festusów, które dzielnie się spisywały. Każdy był wyposażony w mocny silnik, dzięki któremu nawet najdłuższa podróż przebiegała sprawnie i szybko.

     Słońce zaczęło powoli znikać za horyzontem, a niebo z każdą sekundą przybierało ciemniejszy i mroczniejszy odcień granatu. Gęste chmury zaczęły ograniczać widoczność, a warunki wietrzne zdawały się powodować dosyć silne turbulencje. Jedno było nieuniknione - musieli lądować. Po wymianie paru spojrzeń, zrozumieli się wzajemnie i przeszli do rzeczy. Smoki  gwałtownie skierowały się ku ziemi pod kątem 45. stopni.


* * *

     Było dosyć wilgotno, jednak nie było to dla Leona utrudnieniem w kwestii rozpalenia ogniska. Dostarczało im ono pewną ilość ciepła, a także służyło jako podgrzewacz do kanapek wcześniej kupionych w jakimś przydrożnym sklepiku. Topiący się ser na kanapce Leona wyglądał tak bardzo zachęcająco, że ślinka zaczęła mu spływać z ust.

     Podczas gdy pokarm się podgrzewał, reszta towarzyszy, oddalona kilka metrów od ognia, omawiała sprawy organizacyjne, które od kilku dni nie prowadziły do owocnych skutków. Z obliczeń Jasona wynikało, że znajdowali się gdzieś na granicy Nowego Meksyku i Teksasu, podczas gdy Percy twierdził, iż znajdowali się na południowych granicach Kaliforni, gdyż czuł niedaleki zapach zasobów wód Oceanu Spokojnego.

     Od stracenia Hazel minęło już dobre kilka dni, a Gaja wciąż rosła w siłę. Ta myśl przerażała Leona najbardziej. Ostatni raz widział matkę ziemię dwa lata temu, gdy poświęcił swoje życie, by ją pokonać. Na szczęście on zdołał jakoś uciec przed śmiercią, jednak najwyraźniej Gaja także znalazła sposób na powrót. Może wtedy atak Leona nie był wystarczająco silny, by powalić niedoszłą królową świata?

- Już można...? - zapytał Frank, siadając obok Leona.

- Co? Co? - przebudził się Leo.

- Czy można zjeść? - wyjaśnił, wskazując na podpieczone kanapki.

- Och jasne, bierz! - odparł z entuzjazmem - Tylko się nie oparz, bo gorące!

     Frank spojrzał na ogień i lekko się wzdrygnął na widok pomarańczowych jęzorów, które w każdej chwili mogły wyskoczyć i się niego rzucić.

- Oj, wybacz! - Leo przypomniał sobie o fobii Franka i pospiesznie wyjął z aluminiowej blaszki złożony chleb z kurczakiem w środku, po czym podał ją go łap zagłodzonego Franka. - Zapomniałem, jak bardzo boisz się ognia.

- Dzięki... - odparł smutno, ale z wdzięcznością. Wziął pierwszy kęs lekko zwęglonej po bokach kanapki z kurczakiem. - Wcale nie boję się ognia!

     Leo uśmiechnął się żartobliwie.

- I jak tam plany? - zapytał syn Hefajstosa, przyglądając się towarzyszowi - Pan prezes wpadł wreszcie na jakiś pomysł?

- Nadal nic - powiedział z pełną buzią - Chyba jesteśmy nadal zmuszeni na koczowniczy tryb życia.

     Leo westchnął. Co prawda nie miał nic przeciwko spędzeniu odrobiny czasu ze swoimi największymi przyjaciółki... ba! Gdyby nie ich misja, wyglądałoby to tak, jakby byli na jakimś biwaku. Z drugiej strony tęsknił za obozem, Chejronem no i oczywiście za Kallipso, którą musiał zostawić w trosce o jej bezpieczeństwo. Miał nadzieję, że nic jej nie grozi.

- Czy myślisz, że Hazel będzie mi miała za złe, że nie dałem rady jej ocalić? - odezwał się po chwili Frank, skończywszy swój wieczorny posiłek.

- Jasne, że nie! Nie bądź głupi! - zaśmiał się Leo, choć to nie był dobry pomysł, by śmiać się w tym momencie. Na widok miny Franka spoważniał. - Przecież to nawet nie twoja wina.

- A właśnie, że moja... Nie byłem w stanie użyć moich mocy, nie wiem co się ze mną stało...

- A teraz już możesz się zmieniać w... zwierzęta? - zapytał Leo, zastanawiając się czy "zwierzęta" to idealne określenie.

- No właśnie nie i boję się, że ma to jakiś związek z tą żmiją, co nas zaatakowała wtedy...

- Masz na myśli tę całą Ohydną?

     Frank westchnął i po chwili zaczął kontynuować. Gdy miał pełny żołądek mógł gadać nawet całymi godzinami.

- Echidna - poprawił go syn Marsa ze stłumionym uśmieszkiem - Wtedy, gdy mnie ugryzła, mogła puścić jakiś jad...

     Leo zmarszczył brwi. Miał nadzieję, że skutek uboczny jadu prędzej czy później zniknie. To głównie ta moc sprawiała, że Frank był niezastąpiony.

     Wtedy też Leo zaczął słyszeć jakieś dziwne szmery z oddali. Wstał gwałtownie i rozejrzał się na około.

- Słyszałeś to?! - zapytał niespokojnie syn Hefajstosa.

- Ale że co? - zdziwił się Frank.

     Szmery przeobraziły się w cichutkie, niewyraźne głosy, które bardzo przeraziły Leona. Gdyby Frank na niego nie patrzył, pewnie zacząłby piszczeć jak dziewczynka. Jedyne słowo, które zrozumiał, to było jego imię - "LEO"

- Nadal tego nie słyszysz?! - przeraził się chłopak.

     Frank dziwnie kiwnął głową i spojrzał na Leona jak na psychopatę. Syn Hefajstosa bał się, że już całkowicie zwariował.

- Zaraz wracam... Pilnuj, by moja kanapka się nie sfajczyła.

* * *
 
     Gęste puszcze o mroku były jeszcze mroczniejsze niż za dnia - zrozumiał do Leo już kilka kroków po oddaleniu się od swojej paczki herosów. Było dosyć ciemno, a małe płomyki ognia w jego dłoniach dawały jedynie słaby pobłysk.
 
     Leo jednak nie dawał się swoim lękom - a przynajmniej starał się tego nie okazywać. Podążał jedynie za cichym szeptem, który zdawał się go otaczać ze wszystkich stron.
 
"LEO, RATUJ" - głosy zdawały się być nieco bardziej słyszalne, a Leo wywnioskował, iż był to kobiecy, dosyć znajomy głos.
 
- Kto tu jest!? - krzyknął Leo, wznieciwszy większe kulę ognia - Pokaż się!
 
     Wtem ziemia pod stopami Leona zdawała się nieco podświetlić, tworząc pozorną ścieżkę, która prowadziła jeszcze bardziej w głąb lasu. Chłopak, przełknąwszy ślinę, ruszył bez zastanowienie wzdłuż drogi wskazanej przez "tajemniczą osóbkę".
 
     Głosy stały się wyraźniejsze i głośniejsze. Wybijały chłopaka z rytmu, który już chciał zawracać. Jednak gdy nagle wszystko ucichło, a szepty zniknęły gdzieś w ciemności, chłopak zaczął słyszeć jedynie bicie swojego serca oraz swój głośny, nieregularny oddech. Wtedy stanął w miejscu.
 
     Osunął się na bok, by oprzeć się o dosyć stary i spróchniały dąb, jednak gdy tego dokonał, jego dłonie natrafiły na dosyć długi i wąski przedmiot, którym obwiązane było owe drzewo. Przyjrzawszy się uważnie, zrozumiał, iż była to lina. Chłopak zdziwił się, skąd ona się tu znalazła, lecz gdy spojrzał górę, jego oczom ukazały się zwisające zwłoki znanej mu osoby.
 
- Aaaa! - wydał z siebie cichy okrzyk, gdy ujrzał martwego satyra o przeciętnym wzroście, Gleesona Hedge'a. Tuż obok niego, zwisała sylwetka Melii, nimfy będącej zaręczoną niegdyś z półkozłem kozłem. Prawdopodobnie zostali powieszeni w tym samym momencie.
 
     Przerażony Leo gwałtownie cofnął się do tyłu, lecz zahaczywszy się suchy badyl, upadł na ziemię, a jego dłonie natrafiły na długi kij wbity do gruntu. Chłopak wstał, lecz gdy ujrzał odciętą głowę centaura Chejrona nabitej na drąg, złapał się za głowę. Wydziobane oczy i przerażająco poharatane gardło byłego dyrektora obozu herosów, zmroziły mu krew w żyłach. Leo nie wiedział, co o tym sądzić.
 
     Lecz gdy ujrzał biedną sylwetkę małego półkoziołka przybitego do kory drzewa, Leo już w ogóle nie wiedział, co czynić. To było dziecko Hodge'a i Melii - Chuck - potomek satyra i nimfy. Jego ciało zostało jednak zbezczeszczone i pozostawione gdzieś we wnętrzu lasu. Myśl o tym, że jego dawni znajomi z obozu herosów zostali zamordowani, była niezwykle nurtująca i wstrząsająca.
 
     Chłopak chciał już uciekać, jednak wtedy stało się to, czego obawiał się najbardziej. Kilka metrów dalej leżała na ziemi skulona dziewczyna o jasnych, długich włosach. Wyglądała na martwą, albo przynajmniej nieprzytomną. Leo szybko do niej podbiegł, by ujrzeć jej twarz. Schylił głowę i podniósł bezwładne ciało, gdy zrozumiał, iż tą osobą był nikt inny jak...
 
- Kalipso! - szepnął cicho chłopak, gdyż nie był wstanie wydać z siebie głośnego głosu. Twarz córki Atlasa była niezwykle blada. Patrząc na jej przymrużone oczy, Leo myślał, że ona po prostu śpi, lecz obawiał się najgorszego.
 
- "Ona umiera" - ponownie odezwały się głosy.
 
- Co wyście jej zrobili! - ryknął chłopak ze wszystkich sił, jakie mu pozostały.
 
- "Oddaj się w moje ręce, a ona będzie bezpieczna..."
 
- NIGDY! - wrzasnął chłopak, ściskając Kalipso bardzo mocno.
 
- "Więc ciesz się ostatnimi chwilami z nią. Gdy uciekła wraz z tobą z Ogygii, znieważyła wolę bogów, przez co oni postanowiliodbierać jej nieśmiertelność. Jej śmierć jest nieunikniona"
 
- Proszę! Nie róbcie jej nic! - krzyknął Leo ze łzami w oczach, całując delikatnie Kalipso w czoło.
 
- "Więcej ofiaruj mi swą osobę, poświęć się dla niej i daj się oddać pani świata, Gai. Wtedy nic się jej nie stanie."
 
- Nie wierzę ci! - krzyknął chłopak, lecz tym razem nie doczekał się odpowiedzi "głosów".
 
     Ze wszystkich stron został otoczony przez człekokształtne postacie odzianych w ciemne, mroczne szaty. Ich twarze były starannie zakryte, przez co mogły się kojarzyć Leonowi z wojownikami Ninja. Potwory rzuciły się na bezradnego chłopaka, który nie był nawet w stanie użyć swych mocy, po czym oderwały go od nieprzytomnego działa nimfy. Mimo usilnych starań, Leo nie zdołał się wyrwać ze szpon atakujących i został silnie pobity, a następnie związany w okolicach nadgarstków i stóp. Wrodzy chwycili go za ramiona i zaczęli go wyprowadzać jeszcze dalej w głąb lasu.
 
     Wtedy też jeden z napadaczy podbiegł do ciała Kalipso z dosyć ostrym narzędziem. Bez namysłów przebił klatkę piersiową dziewczyny, po czym poharatał jej gardło tak, że krew zaczęła się sączyć z ciała, tworząc czerwonobordową kałużę gęstego płynu.
 
- NIEE!!! - wrzasnął Leo, lecz było już za późno, by ją ocalić..
 
     Nagle z oddali zaczął nadbiegać zdezorientowany Frank. Leo nie widział go zbyt wyraźnie, gdyż był za daleko, jednak wiedział, że to on. Tylko Frank był tak dobrze napakowany i charakterystycznie zbudowany.
 
- Leo, gdzie jesteś?! - wołał głośno, a jego głos toczył się echem. Dopiero po chwili jego wzrok namierzył przyjaciela w tarapatach.
 
- UCIEKAJ! - krzyknął z oddali syn Hefajstosa - UCIEKAJCIE STĄD! - wrzasnął raz jeszcze, lecz gdy jeden z potworów obwiązał usta Leona starą szmatą i ciężkim badylem cisnął w grzbiet pojmanego, ten nie był już w stanie wydać z siebie żadnego słowa. Jedynie jęknął z bólu.
 
     Rozbójnicy uciekli z pola zdarzenia ze swą zdobyczą. Teraz musieli już tylko zaprowadzić Leona do swojej Pani, by ona spełniła swe niecne plany. Było już zdecydowanie za późno na ratunek.
 
     Gdy Frank już dobiegł na miejsce, by ocalić Leona, zastał jedynie zwłoki martwych.
 
 

9 komentarzy:

  1. Jak mozesz dedykowac mi rozdzial gdzie tak bestialsko zabijasz malego, kochanego chucka? ;( buuuuu
    Przynajej umiera tez calipso, a wraz z jej dednieciem wzrastaja szanse na lazel xD
    Btw Frank wraca do martwych przyjaciol, czyli do trenera i reszty,nie do percy'ego i jasona? XD
    Btw to rozeznanie w terenie xD a mowia, ze to baby takie niezorientowane xd
    Ok, ja tak krotko i bez polskich znakow vo jestem na telefonie xD
    Wenywenywenyweny! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale chuck już na zawsze pozostanie w naszych serduszkach, a w twoim szczególnie XD

      A cośtam z Lejzel kiedyś coniecoś... hihi :3

      Usuń
  2. Okej
    Okej
    Okej

    Wdech
    Wydech
    Wdech
    Wydech

    Spokojnie Sus
    Spokojnie

    Okej, już mi lepiej

    COŚ TY NAJLEPSZEGO ZROBIŁ!!?!?!??!?!
    JESTEŚ NAJGORSZYM BEBOKIEM NA ŚWIECIE!!!!
    :'( :'( :'( :'(

    Jak mogłeś?
    Jak
    ty
    do
    cholery
    mogłeś?

    TRENER!!!! Jak mogłeś? Kochałam tego gościa.
    CHEJRON!!! Bogowie WHY?!
    CALPISO!!! :'( Ja tam ją lubiłam :'(

    Płaczę
    płaczę
    płaczę

    Biedny Leo :'(
    Jedyne co wywołało uśmiech w tym rozdziale to dedykacja (dzięki bardzo, zapierniczaj do czytania) i to:
    "Gdyby Frank na niego nie patrzył, pewnie zacząłby piszczeć jak dziewczynka."

    JAK
    TY
    MOGŁES?!??!?!

    Za karę masz długi bezsensowny komentarz.
    A co mi tam
    Phi

    Wole rozdziały z akcją - nie krew, nie miłość - AKCJA BEJBE!

    Dobra spadam
    Pozdrówka
    Susan ♥

    PS.: JAK MOGŁEŚ??!?!?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ej Gościu Ale zepsułeś! Daj coś w stylu ze Frank znalazł Leona drącego się na ziemi i uciekajacego przez czymś niewidzialnym, zabrał go do reszty, żeby go upokoili ze nic tam nie było, wykonali iryfon do Chejrona bla bla bla..
    Sorry za składnię, gramatykę i błędy Ale tak zepsułeś ze musiałem o tym szybko napisać.
    (A to ze Reyna nie umiała do niego zairyfonować jakoś zatuszuj.
    Ale nie zabijaj tylu świetnych postaci! To tak jakby po walce w Hogwarcie ocalał tylko Harry I Ron - czyli słabo :/
    Pozdawiam i napraw to!! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ej sorry to znowu ja :) A Chejrona nikt nie musiał zabijać bo był nieśmiertelny tylko do czasu do kiedy był obóz herosów - tak pisze w książce - i przecież gdyby zdechł (to w końcu pół kon) to by się rozsypał w pyłek nie?

    OdpowiedzUsuń
  6. O fak, czytam to ff, czytam. A ty nagle z takim czymś ?!
    Zawiodłam się, Will, zawiodłam mocno.
    Kiedy next ?
    Pozdro,
    Nika

    OdpowiedzUsuń
  7. Do stycznia 2017 ma się pojawić rozdział.

    W innym wypadku umrzesz.

    OdpowiedzUsuń